Kwiecień '24

po wt śr cz pt so nd
1
2
3
4
5
6
7
 
 
 
 
 
8
9
10
11
14
 
 
 
 
 
15
17
18
 
 
 
22
24
 
 
29
30
1
2
3
4
5
 
 
 
 
 
 
 
Zobacz cały kalendarz >
Archiwum koncertoweArchiwum informacji

INSTRUMENT, KTÓRY NOSIMY W SOBIE

Z Arturem Kozą, chórmistrzem Filharmonii Łódzkiej rozmawia Magdalena Sasin                                                                                                                                                                                                                                                            

     

 

Czy lubi pan śpiewać?

Bardzo lubię, przez lata śpiewałem w różnych chórach. Zdecydowanie lepiej odnajduję się w muzykowaniu zespołowym niż solo.

 

Na ile to ważne, żeby chórmistrz dobrze śpiewał?

To zależy od zespołu. Podczas pracy z amatorami chórmistrz jest jednocześnie nauczycielem emisji głosu. Natomiast w przypadku zespołu zawodowego jest to kwestia drugorzędna – chórmistrz musi wiedzieć, do jakiego efektu dąży, znaleźć właściwy sposób komunikacji, cały czas pamiętając jednak, że pracuje z zespołem zawodowym. Zawodowcy znają podstawy emisji głosu, a szczegóły techniczne są sprawą indywidualną.  

 

Łączy pan młody wiek z różnorodnym doświadczeniem zawodowym: śpiewem, pedagogiką, grą na gitarze, dyrygenturą… Czy takie doświadczenie pomaga w pracy z chórem?

Tak, każde doświadczenie artystyczne jest istotne. Bycie chórmistrzem to bycie dyrygentem. Im bardziej wszechstronny dyrygent, tym lepiej, choćby ze względu na fakt, że w zespołach także spotykamy ludzi wszechstronnych: przedstawicieli różnych dziedzin sztuki i różnych zawodów. Moje muzyczne początki wiążą się z grą na gitarze. Na tym się wychowywałem, to jest filar mojej muzykalności i z tych doświadczeń nadal korzystam. Pedagogika w pracy dyrygenta przydaje się bardzo, bo praca z każdym zespołem wymaga umiejętności przekazywania wiedzy. 

 

Jak wyglądała droga zawodowa, która przywiodła pana do Filharmonii Łódzkiej? 

Rozpoczynając studia, nie spodziewałem się pracować zawodowo w roli chórmistrza. W Akademii Muzycznej we Wrocławiu, gdzie studiowałem gitarę klasyczną oraz dyrygenturę symfoniczną, jednocześnie należałem do Chóru Akademickiego prowadzonego przez wyjątkową dyrygentkę Agnieszkę Franków-Żelazny. To ona dała mi możliwość wzięcia udziału w przedsięwzięciu, które odmieniło moją przyszłość – Polskim Narodowym Chórze Młodzieżowym. Brałem udział we wszystkich odsłonach tego projektu, a z roku na rok coraz lepiej czułem się w roli śpiewaka. W czasie jednej z edycji a cappella przygotowywaliśmy piękny, ale wymagający utwór, który na próbach nie szedł zbyt dobrze. Zapadła decyzja o usunięciu go z programu koncertowego. Jako młodzi, ambitni śpiewacy nie chcieliśmy się na to zgodzić. Zorganizowaliśmy dodatkową próbę, którą poprowadziłem. Dzięki temu utwór znalazł się ponownie w repertuarze. To właśnie wtedy pani Agnieszka zaproponowała mi zostanie asystentem projektu; początkowo pełniłem podwójną rolę chórzysty i dyrygenta.

Wkrótce dostałem wspaniałą propozycję objęcia funkcji dyrygenta asystenta chóru Narodowego Forum Muzyki we Wrocławiu. To zespół o wielkiej renomie, absolutnie zjawiskowy i wyjątkowy w naszym kraju, opierający się na autorskim modelu pracy. Tworzą go doświadczeni śpiewacy, a ich wymagania wobec dyrygenta – nawet asystenta – są bardzo wysokie. To był dla mnie mocny początek, od razu wiedziałem, że muszę dać z siebie wszystko. 

Przeszedłem więc drogę od śpiewaka, poprzez asystenta PNChM i Chóru NFM, aż do roli chórmistrza. Staję więc przed niezwykłą szansą na wykorzystanie dotychczasowych doświadczeń oraz możliwością pracy w roli szefa zespołu.

 

Praca w Filharmonii Łódzkiej to dla pana powrót do tego miasta…

Pochodzę z Łodzi, tutaj spędziłem niemal 20 lat życia, skończyłem szkołę muzyczną. Bardzo przyjemnie jest wrócić po tylu latach, zobaczyć, ile się w tym czasie w Łodzi zmieniło, ile pojawiło się pięknych przestrzeni. Zobaczyć znajome twarze. W chórze spotkałem zarówno swoich nauczycieli, jak i kolegów ze szkoły, co stanowiło dodatkowe wyzwanie. Cudownie jest wrócić ze świeżym spojrzeniem i odkrywać miasto na nowo. Cieszy mnie perspektywa najbliższych pięciu lat w Łodzi.

 

Po długim, bo aż rocznym procesie rekrutacji został pan wybrany na chórmistrza jednogłośnie przez zespół i komisję konkursową. W czym upatruje pan źródeł tego sukcesu?

Było to dla mnie ogromne zaskoczenie, bo w sezonie konkursowym przypadły mi dwa bardzo ciekawe, ale i trudne koncerty. W programie pierwszego z nich znalazło się oratorium „Paulus” Mendelssohna, ogromne i przepiękne, ale bardzo rzadko wykonywane. Powiedziałbym, że jest to wielki koncert na chór z towarzyszeniem orkiestry i solistów. Okazało się, że na przygotowanie tego utworu mieliśmy tylko pięć prób, podczas gdy normalnie pracuje się o wiele dłużej. Drugi koncert przypadł na okres świąteczny. Tym razem na przygotowanie „Dixit Dominus” Haendla, bardzo wymagającego utworu, miałem tym razem… cztery próby. Chcąc nie chcąc zdecydowałem się na przeprowadzenie dodatkowej próby w wolny dla chórzystów dzien. Było to ryzyko, które się opłaciło. Po koncercie śpiewacy podziękowali mi za tę dodatkową próbę, bo dzięki niej mieli większy komfort w czasie koncertu. O mojej wygranej zdecydował więc chyba model pracy: nie satysfakcjonuje mnie rozczytanie nut czy ustalenie wspólnych oddechów, ale stawiam na opracowanie kompletnej wizji artystycznej utworu tak, by zespół był jak najlepiej przygotowany do spotkania z dyrygentem, który będzie prowadzić koncert. Bardzo często z tą osobą chórzyści mają tylko jedną lub dwie próby i w tym czasie trzeba zebrać półtoragodzinne czy dwugodzinne dzieło. Dyrygent, choćby najlepszy na świecie, nie jest w stanie zająć się interpretacją każdego taktu partii chóralnej. Dlatego proponuję – czasami dość odważnie – własną wersję. Ważna jest dla mnie precyzja i muzykalność.

 

Czy podczas tych dwóch koncertów udało się panu zauważyć specyfikę chóru FŁ, czy raczej wszystkie chóry profesjonalne są do siebie podobne?

Każdy zespół ma swoją specyfikę, swoje mocne strony i problemy. W Filharmonii Łódzkiej zauważyłem ogromną chęć współpracy i plastyczność, elastyczność. To nieczęsto się zdarza, bo niektóre zespoły, przyzwyczajone do podobnych interpretacji od lat, nie są otwarte na zmiany. W Łodzi muzycy byli bardzo chętni do współpracy i wytrwali. 

 

Jako chórmistrz będzie pan miał wpływ na repertuar. Co chciałby pan wykonywać?

Pierwszy sezon przeznaczam na zapoznanie się z zespołem. Muszę poznać nie tylko artystów, ale też sposób funkcjonowania instytucji. Nie miałem jeszcze możliwości planowania repertuaru, bo odbywa się to z dużym wyprzedzeniem. Program na najbliższy sezon zapowiada się bardzo ciekawie i sądzę, że na jego bazie uda nam się wiele wspólnie wypracować. W przyszłości mam nadzieję na koncerty a cappella. W Łodzi chciałbym pokazać utwory rzadziej tutaj wykonywane, np. młodych polskich kompozytorów. 

 

Dyrygenta postrzega się tradycyjnie jako kogoś, kto dzierży władzę; inne podejścia kładą nacisk na współpracę. Który z tych modeli jest panu bliższy?

Dyrygent, który dzierży władzę, to już zamierzchłe czasy. Na szczęście. Kilkadziesiąt lat temu miało to może sens, ale teraz muzycy – zarówno w orkiestrze, jak i w chórze – są bardzo świadomi wykonywanych dzieł, dobrze przygotowani. Dyrygent musi być więc współpracownikiem, nie dyktatorem. To już nie ten moment w historii muzyki. Orkiestra czy chór nie jest dla dyrygenta, ale dyrygent z zespołem są dla publiczności. Dyrygent jest zawsze współwykonawcą, a jego zadanie polega na połączeniu muzykalności członków zespołu w całość. To bardzo trudne, bo zwykle każdy ma nieco inną wizję utworu, a każdą frazę można zinterpretować na tysiące sposobów. Moim zadaniem jest czerpać z tej różnorodności, wykorzystać potencjał muzyków. Ostatecznie muszę podjąć pewne decyzje i narzucić całościową wizję, ale zawsze czynię to na bazie propozycji zespołu. Słucham uważnie i nie poprawiam rzeczy, które są ciekawe, nawet jeśli początkowo sam zrobiłbym je inaczej. Czasem pomysł na interpretację danej frazy bierze się z unikalnego momentu – danego dnia, godziny – i potem wymaga tylko utrwalenia. 

 

Czy ma pan osoby, które pana inspirują? Autorytety w zakresie chóralistyki albo po prostu w zakresie sztuki?

Taka lista byłaby ogromna, bo co chwilę odkrywam wspaniałych artystów. Zdecydowanie największy wpływ miała na mnie Agnieszka Franków-Żelazny. Ona wprowadziła mnie w świat chóralistyki, pokazała mi jego piękno i ogromne możliwości, przekonała, że śpiew chóralny może być traktowany z pełnym profesjonalizmem. Dzięki Polskiemu Narodowemu Chórowi Młodzieżowemu i Chórowi NFM miałem możliwość współpracy ze wspaniałymi dyrygentami, takimi jak choćby Paul McCreesh. Podziwiałem przy pracy takich mistrzów muzyki dawnej, jak Giovanni Antonini, założyciel Il Giardino Armonico, czy John Eliot Gardiner. Gdy zaczynam przygotowywać jakiś utwór, w pierwszej kolejności szukam ich nagrań, by przekonać się, ile można z dzieła wydobyć treści. Dopiero potem sięgam po inne nagrania, by poznać tradycję wykonawczą, zainspirować się ciekawymi rozwiązaniami. Spośród polskich artystów miałem okazję pracować między innymi z Bartoszem Michałowskim, dyrektorem Chóru Filharmonii Narodowej w Warszawie.  

 

Jak ocenia pan kondycję wokalną polskiego społeczeństwa?

Jest coraz lepiej, o czym świadczą coraz liczniejsze przedsięwzięcia chóralne. Często spotykam ludzi, którzy pytają: „Chciałbym sobie pośpiewać, gdzie najlepiej zacząć?”. Jako uczeń szkoły muzycznej odwiedziłem małą miejscowość w Niemczech, gdzie zachwycił mnie tamtejszy chór: mieszkańcy tego miasteczka w wybrany dzień tygodnia spotykali się, by razem śpiewać, a w repertuarze mieli tak wymagające utwory, jak np. „Missa choralis” Liszta. Wszyscy byli amatorami, poświęcali swój prywatny czas, by realizować potrzebę muzykowania. To był dla mnie szok. Teraz Polacy też mają takie możliwości: są wspaniałe projekty, jak choćby Akademia Chóralna „Śpiewająca Polska”, która angażuje młodzież i dzieci na każdym etapie edukacyjnym. Polacy coraz chętniej odkrywają piękno śpiewu, o czym świadczy też duże zainteresowanie koncertami chóralnymi. Możliwość usłyszenia zawodowców jest dla publiczności bardzo atrakcyjna, bo mogą przekonać się, jaki potencjał ma głos ludzki, ile ciekawych kolorów można z niego wydobyć. Głos jest tym instrumentem, który nosimy w sobie i przez to jest nam tak bliski. 

 

 

Artur Koza, fot. Michał Mazurkiewicz


Archiwum koncertoweArchiwum informacji
FILTRUJ KONCERTY
Koncerty symfoniczne
Koncerty muzyki kameralnej
Metropolitan Opera live
Dla dzieci - DUA
Dla dzieci - Odkrywcy muzyki
Dla dzieci - Filharmonia z klasą
Dla dzieci - Baby Boom Bum
Imprezy impresaryjne
Kolory Polski
Koncerty szkolne
Nasłuchiwanie
Odznacz wszystkie

Kwiecień '24

2024-04

12
13
GREGORIAN GRACE13 kwietnia 16:00
13
GREGORIAN GRACE13 kwietnia 19:30
19
23
MUZYKA FILMOWA23 kwietnia 19:00
26