Patron

Artur Rubinstein

Fot. Jerzy Neugebauer

 

Serce i talent – tak w dwóch słowach można opisać to, jak jawi się nam Artur Rubinstein w biografiach, we wspomnieniach, na zdjęciach...

Artystyczna dusza i geniusz pokierowały losami długiego, bo aż 96-letniego życia wirtuoza fortepianu. Życie było jego wielką miłością, której był zawsze wierny... życie, które kochał bez negacji, bez pretensji, po prostu takim, jakie było, życie, którego pragnieniem emanował.

Roztaczał wokół siebie aurę subtelnej radości i pogody. Nonszalancki, choć dyskretny, skory do żartów, a jednocześnie pełen uroku i elegancji – to sposób, w jaki żył i przekazywał ludziom muzykę. Witalność i niespożyta energia znajdowały ujście w różnorodnych, szerokich zainteresowaniach i ogromnej wiedzy. Władał biegle siedmioma językami: angielskim, francuskim, rosyjskim, niemieckim, włoskim, hiszpańskim i oczywiście polskim. Gawędziarz pełen dowcipu i humoru, sam stał się bohaterem niezliczonych anegdot. Promieniował entuzjazmem, zarażając swoim optymizmem tych, którzy z nim obcowali.


 „Jestem namiętnym entuzjastą życia. Kocham jego przemiany, jego mechanizmy, jego barwy. Żyć, być zdolnym do mówienia, do patrzenia, do chodzenia, mieć dom, muzykę, piękne obrazy – to przecież cudowne”.

Był zawsze pełen woli życia, tryskał wręcz energią – potrafił intensywnie przeżyć jego każdą chwilę. Nigdy nie był zmęczony czy śpiący. Mówił o sobie, że nie może zwolnić, bo gdyby to zrobił, to byłby koniec wszystkiego. „Takie jest moje życie!” – powtarzał Artysta.

A złożyło się na nie nieprzerwane pasmo sukcesów, zawrotna kariera, sława i popularność, które towarzyszyły mu od 10 roku życia – jego zapał i głód doznań pozwoliły mu osiągnąć sam szczyt.

O życiu Rubinsteina Jerzy Waldorff napisał: „Cóż za żywot! Jakież radosne, nieprzerwane pięcie się pod górę z domu małego kupca w Łodzi, aż po najpierwsze sale koncertowe i salony Europy oraz Ameryki”.

 

„Ja mam domy w Paryżu, Nowym Jorku i Hiszpanii, ale samolot jest moim najczęstszym domem. Ja kocham to!”

Artur Rubinstein był typem światowca. Podróżował i mieszkał nie tylko w Europie. Świetnie czuł się również w Stanach Zjednoczonych. Zaczynał wcześnie – miał 10 lat, gdy ujawnił się jego talent. Rozpoczął wtedy studia w Berlinie, gdzie udało mu się pozyskać na swoich muzycznych opiekunów Henryka Bartha i Józefa Joachima. Już w wieku 13 lat otrzymał propozycję uczestniczenia w koncertach charytatywnych, w których brały również udział wielkie gwiazdy: Sarah Bernhardt, Mounet-Sully, Coquelin młodszy, Félia Litvinne, Francis Planté, Enrico Caruso i Geraldina Farrar.

Po okresie nauki w Niemczech młody pianista wyjechał do Paryża, gdzie założył swój pierwszy dom. Tam też poznał swojego wiernego przyjaciela i impresaria – Gabriela Astruca.

Wybuch wojny zmusił go do wyjazdu do Stanów Zjednoczonych. Udał się najpierw do Kalifornii, następnie do Nowego Jorku, gdzie mieścił się jego drugi dom.

Mimo częstych podróży – a może właśnie dlatego? – myśli Rubinsteina zawsze krążyły wokół Polski. Często dawał wyraz swoim patriotycznym uczuciom. Do jednego z najbardziej spektakularnych wydarzeń doszło podczas koncertu w Operze w San Francisco, zorganizowanego z okazji powstania Organizacji Narodów Zjednoczonych w 1945 roku, kiedy to, wzburzony brakiem polskich barw wśród flag innych narodów, Rubinstein przed rozpoczęciem koncertu odegrał „Mazurka Dąbrowskiego”. Wydarzenie to głęboko poruszyło nie tylko polską część widowni.

Po wojnie pianista powrócił do Paryża, dzieląc odtąd życie pomiędzy domowymi wizytami we Francji i Stanach Zjednoczonych.

 

„...bo fortepian, proszę pana, może także śpiewać, nie tylko stukać, ale trzeba go umieć ładnie poprosić.”

Rubinstein nie tylko grał muzykę, ale poznawał ją, uczył się ją rozumieć. Należał do wybitnych znawców twórczości autorów swojego repertuaru. Umiał połączyć tradycję z oryginalnością i nowatorstwem.

„Najbardziej odpowiadały mu utwory przenikające ambicję pochłaniania wzruszeń, porywające zwykłych słuchaczy barwnością i precyzyjną delikatnością brzmienia. Wobec zjawisk muzyki światowej zajmował pozycję odkrywcy nowych sfer duchowych muzyki hiszpańskiej, dostrzegał także utwory nie znanych estradom kompozytorów M. Ponce i H. Villi-Lobosa” (Antoni Szram).

 

„Czuję, że to, co dawałem ludziom na moich koncertach, to przede wszystkim był mój pogląd na życie, mój stosunek do życia, mój stosunek wyrażany poprzez muzykę.”

Wielki wirtuoz fortepianu czerpał z kontaktu z publicznością, zawsze żywo reagował i potrafił nawiązać kontakt ze słuchaczami. Czynił to nie tylko poprzez muzykę, ale i dzięki swojej nietuzinkowej osobowości. Potrafił przekazać uczucia i wartości zamknięte w muzyce różnych artystów: Chopina, Brahmsa, Beethovena, Saint-Saënsa, Schumanna, Strawińskiego, Szymanowskiego, we własnych interpretacjach odnajdując sens każdego utworu.


 „Ja chcę żyć! Namiętnie kocham życie i nie mógłbym strawić go na bezsensownym stukaniu całymi dniami w klawiaturę.”

Nigdy nie był zmęczony po koncercie czy przedstawieniu, wspominał jego przyjaciel Roman Jasiński, który ze zdumieniem opowiadał, jak 87-letni Rubinstein po kończących się nawet późno w nocy koncertach niechętnie wracał do domu. Dla niego życie dopiero się zaczynało! Była to przecież świetna okazja, aby delektować się langustą w majonezie – daniem, które Artysta uwielbiał w młodości. Trzeba wiedzieć, że cenił sobie dobrą kuchnię, był także świetnym znawcą kosztownych win i wiedział, który szampan smakuje najlepiej.


 „...Czy wierzy Pan w życie pozagrobowe: - Szczerze mówiąc, nie. Ale istnienie jakiegokolwiek życia po śmierci, któż mógłby powitać radośniej niż ja?”

Jako człowiek radosny potrafił zachować optymizm nawet w obliczu choroby. Na kilka lat przed śmiercią zaczął tracić wzrok i kilka swoich ostatnich występów zagrał, nie widząc klawiatury. Słabnący wzrok nie pozwolił mu, mimo wcześniejszych obietnic, wystąpić w Polsce z okazji 75-lecia Filharmonii Warszawskiej w 1976 roku. Mimo to Artysta nie stracił swojej pogody życia, nadal je kochając i przyjmując wszystko, co mu przyniosło, wspominał Jerzy Waldorff. „To zaś optowanie za życiem, za jego ciągle nowymi, pasjonującymi treściami, wydaje mi się ostatnim i ostatecznym zwycięstwem Artysty.” (Jerzy Waldorff)

 

„Łódź jest miastem, które kosztuje mnie w sensie artystycznym chyba najwięcej wysiłku. Tu się urodziłem, tu są moi ludzie, jestem im coś winien.”

Choć Artur Rubinstein był człowiekiem podziwianym i uwielbianym na całym świecie, zawsze czuł się Polakiem i kochał swój dom. Szczególne miejsce w jego sercu zajmowało ukochane, rodzinne miasto – Łódź, które uczyniło go Honorowym Obywatelem Miasta. W trakcie licznych podróży przyjeżdżał także do Polski, a każda taka wizyta stawała się wydarzeniem dostrzeganym w skali całego kraju.

Szczególne znaczenie miały powroty do miejsca jego dzieciństwa, gdzie witali go bliscy, znajomi, przyjaciele. W 1975 roku w trakcie pobytu w Łodzi Artysta oglądał miasto, odwiedzał miejsca, gdzie się wychowywał, rozmawiał z ludźmi. Przyjazd do Łodzi miał szczególne znaczenie również w związku z obchodami 60-lecia Filharmonii Łódzkiej. Wykonane wówczas Koncert f-moll F. Chopina i Koncert Es-dur L. van Beethovena z orkiestrą Filharmonii Łódzkiej pod batutą Henryka Czyża, wzbudziły zachwyt zarówno publiczności jak i krytyki muzycznej.

W 1984 roku żona Artysty Aniela Młynarska-Rubinstein (zmarła w 2001 roku) przekazała Muzeum Historii Miasta Łodzi pamiątki po mężu. Ich ogromna ilość i wielka wartość umożliwiły najpierw zorganizowanie wystawy, a następnie Gabinetu muzyki im. Artura Rubinsteina. Wszystko to odbyło się przy okazji galowego koncertu, w trakcie którego nadano Filharmonii Łódzkiej imię Artura Rubinsteina. Gościem honorowym była oczywiście Aniela Młynarska-Rubinstein, a wieczór uświetnił wykonaniem m.in. IV Koncertu G-dur L. van Beethovena Krystian Zimerman.

W 1987 roku, czyli w setną rocznicę urodzin Artysty, odbyły się dwa koncerty w Filharmonii Łódzkiej poprowadzone przez jego syna – Johna Rubinsteina. W programie znalazły się: ulubiony przez Artystę Koncert f-moll Chopina, „Walce szlachetne i sentymentalne” M. Ravela, „Amerykanin w Paryżu” G. Gershwina oraz Suita orkiestrowa z filmu „Amber Waves” Johna Rubinsteina.

 

„Od wczesnego dzieciństwa muzyka zawsze była dla mnie czymś równie naturalnym jak oddychanie czy bicie serca. (...) Urodziłem się z muzyką, którą mogę nazwać moim szóstym zmysłem.”

Nasz Patron był niekwestionowanym i uznawanym na całym świecie wirtuozem fortepianu. O jego grze pisano jako o pełnej piękna, głębi i... polskości. Wspaniała technika i artystyczna wrażliwość cechowały jego całą twórczość.

„Czytanie nut a vista bez cienia trudu, wrodzona łatwość techniczna, fenomenalna pamięć, wreszcie instynktowna muzykalność, a raczej trzeba by rzec – instynktowna, wynikła z ogólnej, kultura muzyczna: to wszystko pozwoliło niezwykłemu artyście występować i czarować grą audytoria całego świata właściwie bez przygotowania” – tak o Rubinsteinie pisał Jerzy Waldorff.

Pianista nagrał ponad 200 płyt. Uwielbiany przez swoich fanów i ceniony przez cały świat artystyczny, współpracował z najlepszymi. Odznaczony niezliczoną ilością nagród i orderów, został także uhonorowany nadawanymi mu przez wiele uczelni tytułami honoris causa.

Jego wielka osobowość stała się tematem filmów biograficznych, w tym polskiego „Byłem zawsze szczęśliwym człowiekiem” w reż. Ludwika Perskiego oraz nagrodzonego Oskarem „L’Amour de la Vie” Francisa Reichenbacha.

 

ARTUR RUBINSTEIN, część I, Dziecięce wspomnienia (pobierz PDF)

 

ARTUR RUBINSTEIN, część II, Recitale Artura Rubinsteina w Łodzi do wybuchu I wojny światowej (pobierz PDF)

 

ARTUR RUBINSTEIN, część III, W wolnej Polsce (pobierz PDF)

 

ARTUR RUBINSTEIN, część IV, W czasach wielkich przemian (pobierz PDF)

 

ARTUR RUBINSTEIN, część V, W duecie i z orkiestrą (pobierz PDF)